Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/295

Ta strona została przepisana.

dzić, zanim nas zobaczy. Widzisz umówiony znak?
— Stąd nie widać dobrze; ale zdaje mi się, że widzę. Widzę, teraz widzę! Jest już! Szybko! Wiosłujcie!
Na chwilę tylko przybiliśmy do schodków a on już znalazł się w łódce i natychmiast odpłynęliśmy. Był ubrany w marynarską kurtkę i niósł ze sobą czarny ceratowy płaszcz, a wyglądał jak dwie krople wody do rzecznego szturmana podobny.
— Kochany chłopcze — rzekł, kładąc swą szeroką dłoń na me ramię, zanim usiadł w łódce. — Wierny, drogi chłopcze. Mądrze urządzone. Dziękuję wam, dziękuję.
Znów sunęliśmy wśród ciasnych szeregów statków, unikając zardzewiałych łańcuchów, mokrych sznurów i pływających beczek, rozrzucając na boki odpadki i szarą zawęgloną pianę.
Zarówno przy schodkach jak i potem nie Przestawałem wypatrywać napróżno odznak pogoni. Nic nie mogłem spostrzedz. Widocznie nie śledzono nas. Jeślibym zauważył, że towarzyszy nam inna łódka, zatrzymałbym się przy brzegu i zmusił do przepłynięcia lub odkrycia się. Nic nam jednak nie przeszkadzało w drodze.
Prowis wybornie dostosował się do okoliczności. Dziwnem (choć zrozumiałem, po