wielką ilość starych ubrań i brudnej bielizny, zupełnie nie odpowiadającą małej liczbie mieszkańców. Mimo to bardzośmy się cieszyli, że trafiliśmy na tak samotne miejsce.
Dopókiśmy się grzali przy kominku po wieczerzy, malec siedział w kącie i starał się zdjąć parę przemoczonych butów, prawdopodobnie ściągniętych z topielca. Nagle zwrócił się do mnie z zapytaniem, czy spotkaliśmy czterowiosłowe czółno, płynące z przypływem w górę rzeki. Odpowiedziałem, żem nie zauważył, że widocznie czółno popłynęło w dół rzeki, choć odbijając kierowało się w górę.
— Prawdopodobnie rozmyślili się i pojechali w dół, zamiast w górę.
— Czterowiosłowe czółno?
— Tak czterowiosłowe z dwoma wioślarzami.
— A wychodzili na brzeg?
— Przysłali kamienny dzbanek po piwo. Chętnie nasypałbym im czegoś do piwa, tym gołąbkom.
— Dlaczego?
— Już ja wiem dlaczego!
Mówił dziwnym, przygłuszonym tonem, jakby trochę nadbrzeżnego mułu dostało mu się do gardła.
— Myśli — rzekł gospodarz, słaby, niezdecydowany człowiek, zupełnie widocznie polegający na chłopcu — myśli że oni, że oni są.
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/302
Ta strona została przepisana.