Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/327

Ta strona została przepisana.

ze mną, ożywienie znowu znikło z jego twarzy a wzrok osłupiały skierował się na sufit.
— Czy bardzo cierpisz?
— Nie skarżę się, mój drogi.
Były to ostatnie jego słowa. Uśmiechnął się, zdawało mi się, że chciał, bym położył rękę na jego piersiach. Uczyniłem to, znowu się uśmiechnął i nakrył moją rękę swemi.
Czas wyznaczony na pobyt kończył się; oglądnąwszy się, ujrzałem za sobą dyrektora więzienia, który szepnął db mnie: „może pan jeszcze zostać“. Podziękowałem mu z serca i spytałem:
— Czy mogę z nim pomówić na osobności, o ile mnie usłyszy?
Dyrektor więzienia odszedł na bok a ja dałem znak nadzorcy, aby zrobił to samo. Na chwilę oczy Magwicza ożywiły się i bardzo serdecznie popatrzył na mnie.
— Kochany Magwiczu, wreszcie zdecydowałem się powiedzieć ci o czemś. Rozumiesz, co mówię?
Zlekka uścisnął mą rękę.
— Miałeś córkę, bardzo kochaną, którą straciłeś!
Silniej uścisnął mi rękę.
— Ona żyje i znalazła możnych opiekunów. Jest panią i piękną. A ja kocham ją!
Ostatnim słabym wysiłkiem podniósł mą