Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/347

Ta strona została skorygowana.

— A tak, stary przyjacielu.
Nic nie rozumiejąc patrzyłem na nich.
— Dziś dzień mego ślubu! — zawołała z tryumfem Biddi. — Jestem żoną Józefa!




Zaprowadzili mnie do kuchni. Usiadłem i oparłem głowę o stary stół. Biddi wzięła mnie za rękę i przyłożyła ją do ust, Józef głaskał mnie po ramieniu mówiąc: „dusza moja jeszcze zbyt słaba, aby czynić takie niespodzianki“.
— Tak, powinnam była o tem pomyśleć, ale jestem zbyt szczęśliwa.
Byli tak zadowoleni, że mnie widzą, tak się mną chlubili! Przyjazdem swoim, w tym właśnie dniu zdaje się dopełniłem czary ich szczęścia. Przedewszystkiem podziękowałem w duszy Opatrzności, żem nigdy nie wspomniał Józefowi o swej ostatniej, nie do ziszczenia nadziei. Tak często chciałem mu ją wyznać! Jakie to szczęście, że nie został ze mną jeszcze o jaką godzinę dłużej, bo wówczas napewno dowiedziałby się o wszystkiem!
— Droga Biddi, niema lepszego człowieka na świecie nad twego męża. Jeślibyś tylko widziała, jak mnie pielęgnował, to doprawdy.... Wogóle, nie, nie mogłabyś go kochać więcej, jak teraz.
— To byłoby niemożliwe.