— I tyś Józefie szczęśliwy. Niema lepszej żony, niż twoja, na świecie. Zrobi cię ona szczęśliwym, tak, jak na to zasługujesz, kochany, dobry, czcigodny Józefie!
Józef popatrzył na mnie. Wargi mu drżały i obtarł oczy rękawem.
— Teraz, Józefie i Biddi, ponieważ dziś staliście przed ołtarzem, powinniście być w zgodzie i spokoju z całym światem, przyjmijcie zatem dziś wyrazy mej gorącej wdzięczności za wszystko, co czyniliście dla mnie, otrzymując w zamian tylko czarną niewdzięczność. Zostanę tu niedługo, wkrótce wyjadę za granicę, gdzie będę pracował dzień i noc, póki nie wypłacę sumy, jaką za mnie zwróciliście. Nie myślcie jednak, że gdy to uczynię, nie będę już czuł się waszym dłużnikiem. Nie, choćbym mógł spłacić wam i tysiąc razy więcej, nie pragnę nawet tego. Chcę zostać zawsze waszym dłużnikiem!
Byli wzruszeni memi słowami i prosili, abym przerwał tę rozmowę.
— Nie, muszę wam jeszcze coś powiedzieć. Drogi Józefie, mam nadzieję, że będziesz miał dzieci i może wkrótce jakiś malec będzie siedział wieczorem w kącie obok ciebie, przypominając ci chłopca, który na zawsze porzucił ten stary, kochany dom. Nie mów mu, Józiu, że byłem niewdzięcznym! Nie mów mu, Biddi, że byłem niewdzięcznym! Powiedzcie mu
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/348
Ta strona została przepisana.