Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/352

Ta strona została przepisana.

— Biddi — rzekłem, rozmawiając z nią po obiedzie, gdy kołysała maleńką córeczkę — powinniście mi oddać Pipa, jeśli nie na zawsze, to przynajmniej na pewien czas.
— Nie, nie — odrzekła serdecznie Biddi — powinieneś się ożenić.
— To samo powtarzają mi Herbert i Klara, ale nie myślę, bym się kiedy ożenił. Stałem się już takim starym kawalerem i tak już przywyknąłem, do pożycia z nimi, że doprawdy nie pomyślę nawet o ożenku.
Biddi popatrzyła na dziecko, pocałowała je w rączkę i milcząc wzięła mnie za rękę. Ten gest i lekkie dotknięcie jej ślubnego pierścionka były wymowniejsze, nad wszystkie słowa.
— Kochany Pipie — rzekła wreszcie — czy jesteś pewien, że jej nie kochasz?
— Tak, zdaje mi się.
— Powiedz mi, jako dawnej przyjaciółce. Czyś o niej całkiem zapomniał?
— Droga Biddi, niczego nie zapomniałem ze swego życia. Ale moje smutne marzenia, jak je wówczas nazywałem, zniknęły na wieki.
Mimo tych słów, doskonale wiedziałem, że muszę w tym dniu jeszcze odwiedzić Satis-Haus. I to tylko z powodu Estelli.
Słyszałem, że była nieszczęśliwa w małżeństwie i mieszkała oddzielnie od męża, który po grubijańsku się z nią obchodził i był znany jako największy awanturnik i tyran w całej