Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/354

Ta strona została przepisana.

— Estello! — zawołałem.
— Bardzo się zmieniłam. Dziwię się, jakeś mnie poznał.
Rzeczywiście znikła świeżość jej urody, była jednak mimo to czarująca. Te jej własności dawno już znałem; ale czego nigdy nie widziałem to — czułości jej spojrzenia, zawsze tak dumnego i nieugiętego; czego nigdy nie czułem, to — przyjacielskiego uściśnięcia niegdyś tak zimnej ręki.
Usiedliśmy na poblizkiej ławeczce.
— Jak to dziwne — zacząłem, — że spotkaliśmy się znowu Estello, po tylu latach na tem samem miejscu, gdzieśmy ujrzeli się po raz pierwszy. Często tu przychodzisz?
— Ani razu tu jeszcze nie byłam.
— I ja również.
Księżyc zaczął właśnie wschodzić i przypomniałem sobie ostatnie spojrzenie Magwicza, ostatni uścisk jego ręki.
Estella pierwsza przerwała milczenie.
— Często pragnęłam tu przyjść, ale wstrzymywały mnie ważne powody. Biedny stary dom!
Pierwsze blaski księżyca przedarły się przez mgłę i odbiły się w łzie na jej cudnych oczach. Nie widząc, że zauważyłem jej łzy, starała się wszelkiemi siłami zapanować nad sobą i spokojnie odrzekła:
— Prawdopodobnie zdziwiłeś się, przecha-