łej sąsiedniej izdebce, gdzie przepisywał listy. W pokoju Scrooge’a tlał maleńki ogień — lecz w izbie buchaltera na garstce popiołu tlał zaledwie jeden węgielek. Nie śmiał biedak położyć więcej, ponieważ kosz z węglami stał w pokoju pryncypała[1], a ilekroć poważył się wnijść z łopatką po węgle, Scrooge wyrzucał mu, że go rujnuje, i groził, że będzie go musiał oddalić. To też nieszczęśliwy buchalter zawiązał na szyi wełniany szalik i próbował ogrzać się przy świecy.
— Wesołych świąt, wujaszku — niech cię Bóg błogosławi! — ozwał się nagle głos młody i dźwięczny. Był to głos siostrzeńca Scrooge’a, który wpadł niespodzianie, zacierając ręce.
— Ba — rzekł Scrooge — głupstwo!
— Święta Bożego Narodzenia! wujaszku, to nie głupstwo. Nie chciałeś tego zapewne powiedzieć?
— Owszem. Tak jest — rzekł Scrooge. — Wesołych świąt! Jakiem prawem masz być wesoły? Co za powód, abyś się oddawał rujnującej wesołości? I tak jesteś dosyć ubogi.
— No, no! — odpowiedział siostrzeniec — jakiemże prawem ty, wujaszku, jesteś smutny i kwaśny? Dlaczego się zatapiasz w tych nudnych rachunkach? I tak jesteś dosyć bogaty.
— Głupstwo — zawołał Scrooge, nie mając lepszej odpowiedzi — głupstwo!
— Nie gniewaj się, wujaszku!
— Jakże się tu nie gniewać, żyjąc na świecie
- ↑ Zwierzchnik.