tyczny przepych tych wystaw. Lord-Major[1] w potężnym zamku Mansion-House wydawał rozkazy kucharzom i piwniczym, co do przygotowania uroczystej wilji, jak wypada na Lorda-Majora; a biedny krawiec, skazany przez niego w przeszłym tygodniu na pięć szylingów kary za pijaństwo, przygotowywał na poddaszu budyń, i chuda jego małżonka z dzieckiem na ręku biegła do sąsiedniego rzeźnika, aby kupić kawałek mięsa.
Mgła się powiększa — mróz wzrasta! Mróz trzaskający, srogi.
Mały ulicznik, właściciel zsiniałego noska, pochylił się pod drzwi Scrooge'a, chcąc go uczcić piosenką, — lecz po pierwszych wyrazach:
Hej, kolęda — kolęda!
Scrooge porwał leżącą linję z gestem tak wyrazistym, że przerażony śpiewak zemknął, jak oparzony.
Nadeszła wreszcie chwila zamknięcia kantoru.
Scrooge podniósł się z krzesła, dając tym sposobem niemy znak buchalterowi zamknięcia czynności i pozwolenie wyjścia, na co biedak już oddawna wyczekiwał. Zgasił więc szybko świecę i wziął do ręki kapelusz.
— Pewniebyś pan sobie życzył jutro nie zajrzeć nawet do kantoru? — rzekł Scrooge z nieukrywaną zgryźliwością.
— Jeżeli pan niema nic przeciwko temu...
- ↑ Prezydent miasta Londynu, obierany z grona najznakomitszych obywateli.