— Mam bardzo wiele. A gdybym też wytrącił panu ten dzień z pensji, dopierobyś się dąsał, żem cię skrzywdził! Oh! — jestem o tem jak najmocniej przekonany.
Buchalter gorzko się uśmiechnął.
— A jednak wcale cię nie obchodzi moja krzywda i strata, jaką ponoszę, płacąc za dzień, w którym nie będę miał z pana żadnego użytku.
Buchalter ośmielił się zrobić uwagę, że to się zdarza tylko raz do roku.
— Wielka mi racja! Dziwne usprawiedliwienie bezkarnego sięgania do cudzej kieszeni, dlatego, że to jest 25 grudnia — odpowiedział Scrooge, zapinając surdut pod górę. — No, cóż robić, muszę darować dzień jutrzejszy, proszę tylko wynagrodzić mi tę stratę i następnego dnia przyjść do kantoru wcześniej, niż zwykle.
Buchalter przyrzekł uroczyście, a Scrooge wyszedł, ruszając ramionami i pomrukując o lenistwie i próżniactwie urzędników. W mgnieniu oka zamknięto kantor, buchalter, pociągnąwszy aż do pasa końce wełnianego szalika, skurczył się we czworo i spieszył, o ile pozwalała ciemność, potykając się na szklistym chodniku, wyszlifowanym przez uliczników. Wreszcie skręcił w zaułek, ciągle przyspieszając kroku, żeby miał jeszcze czas zagrać z dziećmi w ślepą babkę.