Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.
II.
W domu.

Scrooge zjadł lichy obiad w lichej restauracji, gdzie się zwykle stołował. Przeczytawszy wszystkie dzienniki i uprzyjemniwszy sobie wieczór notowaniem w pugilaresie zysków, w ciągu dnia osiągniętych, oraz nowych planów i pomysłów na pojutrze, wstał nakoniec koło północy i poszedł do siebie, aby się spać położyć.
Zajmował on lokal nieboszczyka wspólnika, w którym niegdyś mieszkali razem. Lokal ten składał się z kilku ciemnych pokoi, mieszczących się w dawnym, ponurym budynku, w zakręcie wązkiej uliczki, tak dziwnie odosobnionym, że mimowolnie nasuwało się każdemu na myśl, iż ukrył się tu niegdyś w odległej młodości, grając w chowanego z innymi domami, a zmyliwszy drogę, nie mógł się już wydostać. Dziś budynek ten był stary i tembardziej ponury, że nikt w nim nie mieszkał, oprócz Scrooge’a, inne bowiem lokale wynajmowano na kantory i biura kupieckie. Dziedziniec był tak ciemny, że nawet Scrooge, który znał doskonale niemal każdy kamyk, musiał iść po omacku, pomagając sobie rękami. Mgła i gołoledź zawisły na ponurych drzwiach domu, zdawało się, iż duch zimy rozsiadł się na progu, pogrążony w smutnem zamyśleniu.
Ale wróćmy do rzeczy. Młotek do kołatania, znajdujący się u drzwi zamiast dzwonka, był sobie jak wszystkie młotki, może tylko nieco za gruby.