ją szanował. Nim jednak zaniknął drzwi od mieszkania, zlustrował cały lokal, aby się przekonać czy wszystko jest w porządku.
Salon, pokój sypialny, skład rupieci i gratów wszystko było, jak należy. Zajrzał pod stół, — nikogo pod kanapą, — mały ogień na kominku, filiżanka i łyżeczka na stoliku, do ognia przystawiony garnuszek z kleikiem (od kilku dni Scrooge jakoś niedomagał). Nikogo pod łóżkiem, nikogo w szlafroku, zawieszonym na kołku w postawie, budzącej pewne podejrzenie. Skład rupieci, jak zwykle: stare cęgi, haczyki żelazne, kilka par zużytych butów, kosze połamane, zardzewiałe gwoździe, umywalnia, waliza, kuferek i t. p.
Zupełnie uspokojony, popchnął zasuwkę, raz jeszcze obejrzał zamek, zakręcił klucz dwa razy; tak zabezpieczony od wszelkiej niespodzianki rozebrał się, zdjął krawat, włożył szlafrok, pantofle, szlafmycę i zasiadł przed kominkiem, aby wypić przygotowany kleik.
Mówiłem już, że ogień był niewielki, — rzeczywiście był tak maleńki, iż nie miał żadnego znaczenia, zwłaszcza w noc tak zimną. Musiał więc Scrooge bardzo blizko się przysunąć, nim zdołał odczuć trochę ciepła z tak małego węgielka, że każdy utrzymałby go na dłoni. Stary komin składał się z kafli flamandzkich, przedstawiających ustępy z Pisma Świętego. Na jednym był Kain, na drugim Abel, dalej córka Faraona — królowa Saba, aniołki, spadające z nieba na chmurach, podobnych do piernatów; Abraham, — król babiloński, Baltazar, apostołowie w łódkach, mających kształt
Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.