cuchów, posuwających się w górę, szurających w sieni, odgłos, rosnący wyraźnie na schodach, prowadzących do jego mieszkania.
— Głupstwo! — głupstwo! — wszystko to głupstwo. — Zdaje mi się!
Zbladł jednak, gdy straszne widmo bez żadnej przeszkody przecisnęło się znowu przez zamknięte drzwi, wsunęło do pokoju i ukazało jego oczom. W chwili, gdy duch się zjawił, maleńki ogień na kominku wzmógł się gwałtownie, a w trzasku węgli dało się wyraźnie słyszeć: »Poznaję go, poznaję: to widmo Marley’a«. Potem ogień zgasł nagle.
Taż sama twarz — ta sama. Marley z długim harcapem, w zwykłej kamizelce, w codziennych krótkich spodniach, w butach węgierskich, których jedwabne chwasty poruszały się w takt z harcapem, w zaplamionym surducie. Długi łańcuch, przytwierdzony u bioder — okręcał go kilkakrotnie i tworzył rodzaj ogona, składającego się z dziwacznej mieszaniny skutych razem ryglów, kłódek, kluczy, ksiąg buchalteryjnych, opatrzonych mosiężnemi klamrami, i z ciężkich, brudnych worków. Ciało widma było tak przezroczyste, że Scrooge widział wyraźnie dwa guziki, przyszyte z tyłu u stanu surduta.
Scrooge słyszał często, że Marley nie miał serca i wnętrzności, lecz nigdy temu nie wierzył; dziś przekonał się jednak o tem naocznie.
Przekonał i nie — albowiem jeszcze nie wierzył; chociaż wzrokiem przenikał widmo, chociaż je widział przed sobą, chociaż czuł lodowaty wzrok zastygłych źrenic, chociaż poznał wyraźnie deseń
Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.