się razem. Wzniósł wtedy oczy i ujrzał, że duch stoi przed nim i poprawia na sobie łańcuch.
Widmo cofało się zwolna w stronę okna.... Za każdym jego krokiem okno się odmykało coraz bardziej, tak, że gdy duch stanął przy niem, było już całkiem otwarte. Marley dał znak Scrooge'owi, aby się przybliżył. Usłuchał go, — lecz gdy był o dwa kroki, duch wyciągnął rękę, aby nie szedł dalej. Scrooge się zatrzymał, nietyle przez posłuszeństwo, ile po wpływem strachu, w chwili bowiem gdy widmo podnosiło rękę, usłyszał w powietrzu jakieś pomieszane głosy: jęki rozpaczy, skargi, żale i bolesne łkania. Marley wsłuchiwał się przez chwilę w te odgłosy, westchnął głęboko, w tem westchnieniu złączył się z czyścowym chórem i rozpłynął w ponurej nocy.
Scrooge gorączkowo zbliżył się do okna, i pchnięty niewidzialną siłą, wyjrzał na zewnątrz.
Powietrze pełne było błędnych cieniów i ogników, wydających w przelocie głębokie westchnienia. Każdy cień dźwigał okowy, podobne do łańcucha Marley’a, niektóre skute były po kilkoro razem, żaden nie bujał wolno. Wielu Scrooge znał osobiście: — z jednym był nawet w blizkich stosunkach handlowych — poznał go natychmiast po białej kamizelce, złotych okularach i złośliwym uśmiechu. Miał on u prawej nogi ogromną, ciężką kulę i olbrzymi łańcuch; jęczał i usiłował przyjść z pomocą jakiejś biednej kobiecie z dzieckiem na ręku, żebrzącej o wsparcie. Udręczenia cieniów na tem głównie polegały, iż napróżno starali się wyświadczyć jakiś dobry uczynek, przez zaniedbanie
Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.