Scrooge nacisnął sprężynę leżącego przy nim repetjera[1], aby sprawdzić godzinę. Maleńki młoteczek zegarka uderzył szybko dwanaście razy i zatrzymał się.
— Co to znaczy?! To być nie może! — rzekł bankier — czyżbym przespał dzień cały i część następnej nocy? Przecież chyba słońce się nie pomyliło?
Zaniepokojony, wyskoczył z łóżka i poomacku zbliżył się do okna. Rękawem szlafroka przetarł zamarznięte szyby, aby cokolwiek dojrzeć, lecz niewiele zobaczył. Mgła była bardzo gęsta, mróz siarczysty; nie słyszał żadnego szmeru, żadnego ruchu, kroków, ani głosu, widocznie wszyscy spali, noc była zwyczajna, słońcu nic się nie stało. Odetchnął spokojniej, bo w cóżby się obróciły jego weksle[2], płatne we dnie, gdyby noc objęła stałe panowanie nad światem!
Wracając do łóżka, zaczął jednak myśleć nad tem wszystkiem, co go spotkało w przeciągu tej doby. Byłyto rzeczy dziwne i doprawdy niezrozumiałe. Im więcej się zastanawiał, tem więcej wikłał się w myślach, których pozbyć się nie mógł. Widmo Marley’a wielce go niepokoiło. Ilekroć wyrozumował sobie, że wszystko było snem lub przywidzeniem, skutkiem zmęczenia i niedomagania fizycznego, a zatem — niema o czem myśleć, głupstwo! — w tej chwili czuł, że głupstwem jest