Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

Cóżby to był za widok dla poważnych kupców i bankierów, gdyby teraz ujrzeli Scrooge’a, marnującego tyle zapału i energii dla błahych wspomnień! gdyby usłyszeli, jak śmiejąc się i płacząc, wydawał dziwaczne głosy, — gdyby ujrzeli twarz jego, niezwykłym jaśniejącą blaskiem.
Zbliżył się do książki, którą czytało dziecko.
— Tak! — zawołał — ta sama! Robinson Kruzoe. Papuga, widzę ją, zielony korpus, żółty ogon, czub na głowie. »Biedny Robinson Kruzoe«, krzyczała, gdy opłynąwszy w łodzi bezludną wyspę, wracał do samotnego mieszkania.
— Ty wiesz — rzekł do ducha. — Papuga Robinsona, ta papuga! A otóż i Piętaszek! biegnie wcwał, aby ujść śmierci. Ludożercy! Prędzej, prędzej! odważnie. Tak, dobrze!
Potem przeskakując z niezwykłą sobie ruchliwością od jednego przedmiotu do drugiego, zdjęty współczuciem dla tamtego siebie, zawołał — »Biedne dziecię!« — i wybuchnął płaczem.
— Chciałbym — rzekł po chwili, otarłszy oczy i kładąc rękę do kieszeni — chciałbym, — ale to już poniewczasie.
— Cóż takiego? — zapytał duch.
— Nic, nic! Przypomniałem sobie dziecko, które wczoraj wieczorem zaśpiewało pod mojemi drzwiami: Ej, kolęda! kolęda! chciałbym mu coś dać! — Mój Boże!
Duch uśmiechnął się łzawo, dał mu ręką znak milczenia i szepnął:
— Otóż inna wigilja Bożego Narodzenia.
W oka mgnieniu obraz się zmienił.