Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

ciemnych ulicach, zaczął się śmiać serdecznie, gdy mijał tego pocieszyciela ludzkości.
Sam pewnie nie rozumiał przyczyny tej nagłej wesołości. Skądże mógł przypuścić, że przypadkiem dotknął ducha Wigilji Bożego Narodzenia?
Wtem niespodzianie przestraszony Scrooge znalazł się wśród smutnego, pustego obszaru, zarzuconego złomami granitu. Czy to cmentarz olbrzymów? Mróz tamował bieg wody po kamieniach; mech i karłowate rośliny stanowiły jedyną ozdobę tej samotni.
— Gdzież jesteśmy? — zapytał Scrooge.
— Tam, gdzie żyją górnicy, którzy pracują we wnętrznościach ziemi. I ci mnie znają. Spojrzyj!
Światło zabłysło w okienku lepianki — pospieszyli w tę stronę. Przeniknęli przez ścianę i ujrzeli w chatce wesołe towarzystwo. Jakiś starzec, staruszka, ich dzieci, wnuki, sąsiedzi, wszyscy przybrani świątecznie, siedzieli dokoła stołu. Starzec drżącym głosem zanucił kolędę, zgromadzeni powtarzali chórem każdą zwrotkę. Duch błogosławił wszystkim. —
Niedługo tu zabawił, kazał bankierowi trzymać się swojego płaszcza i poniósł go — gdzie? zgadnijcie! Poniósł ponad morze. Scrooge tak był zajęty trzymaniem się płaszcza, że z początku nie spostrzegł zmiany; nagle zrobiło mu się jednak bardzo zimno, obejrzał się i ze zgrozą, z przerażeniem ujrzał niknący ostatni kres ziemi i nagie skały wybrzeża. Odurzony rykiem bałwanów, rozbijających się z łoskotem nad otchłanią, stracił prawie przytomność, nie śmiał patrzeć na potężny