żywioł, który w szale wściekłości zdawał się chcieć obalić i zburzyć ląd stały.
Na samotnej skale, sterczącej z pośród olbrzymich bałwanów, wznosiła się latarnia morska. U stóp jej pięły się zwoje nieznanych roślin, u szczytu gnieździły się ptaki drapieżne, dzieci wiatru i burzy.
W tem okropnem napozór miejscu siedzieli dwaj strażnicy u prostego stołu, ściskając sobie wzajem twarde dłonie i, popijając grog, powtarzali z uśmiechem życzenia szczęśliwego roku. Starszy, o poważnej i surowej twarzy, pociemniałej wśród burz i wichrów, wyglądał, jak miedziany poszczerbiony posąg, a gdy chropawym głosem zanucił pieśń dziką, można ją było wziąć za wycie wiatru. Duch błogosławił ich i płynął dalej ponad przestwory wzburzonego oceanu, aż w szybkim biegu spuścili się wreszcie na pokład statku, miotanego burzą. Duch ze Scrooge’m obiegał tu wszystkie zakątki: był u steru, u dzioba, w kajucie oficerów, majtków, na szczycie masztu, gdzie czuwały straże; każdego błogosławił, nad każdym potrząsał pochodnią, a każdy nucił natychmiast kolędę, wszyscy życzyli sobie świąt wesołych, mówili i myśleli o Bożem Narodzeniu, przypominali ubiegłe wigilje, spędzone w rodzinnem kółku, wyrażając pragnienie szczęśliwego powrotu do domu. Wszyscy, źli i dobrzy, weseli lub smutni, zamieniali z sobą przychylne wyrazy, zapominali waśni, wymieniali imiona nieobecnych przyjaciół, krewnych, spodziewając się,
Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.