Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

Narodzenie głupstwo! Czyście słyszeli coś podobnego w życiu? Ha! ha! ha!
— Dla niego to niewesołe, Alfredzie — odezwała się młoda żona — należy go żałować, a nie wyśmiewać się z niego. I sama śmiać się zaczęła.
— Stary dziwak! — mówił Alfred — mógłby przecie być przyjemniejszym. Jego wady dla niego są najcięższą karą, to też nie wyśmiewam się z niego, lecz z jego dziwactwa. Czyż podobna nie śmiać się z tego?
— Podobno jest bardzo bogaty, Alfredzie? tak mówiłeś mi kiedyś.
— A cóż mu z tego majątku, kiedy nie umie go użyć dla siebie, ani dla innych?
— Wiesz co, nie znam go, ale go niecierpię! —
Wszystkie kobiety potwierdziły to jednogłośnie.
— Ja nie mogę tego powiedzieć — rzekł Alfred. — Najpierw jest bratem mojej ukochanej matki; a przytem komuż szkodzą jego gniewy i nienawiść całego rodzaju ludzkiego? Nie kocham go, to prawda, lecz serdecznie go żałuję, gdy pomyślę że np. w tej chwili jest sam jeden w pustem mieszkaniu, jakby nie mógł zjeść z nami skromnego, obiadku?!
— Mnie się zdaje, że stracił bardzo dobry obiad — odezwała się młoda pani żartobliwie.
Wszyscy obecni przyznali jej słuszność. Alfred tylko pokręcił głową i oświadczył, że niebardzo dowierza zdolnościom młodych gospodyń.
— Mniejsza o to — odpowiedziała — wkrótce się przekonasz, czy słusznie żałujesz tego sknerę.