Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żałuję go, bo stracił miły wieczór świąteczny i przyjemne nasze towarzystwo. Nikt nie zaprzeczy, że jest ono weselsze, niż jego myśli, z któremi pozostał w tym wilgotnym, ciemnym i brudnym kantorze. Wypchnął mię prawie za drzwi, a jednak powrócę tam za rok, aby znów mu złożyć te same życzenia. Niech sobie wyszydza zresztą ten kochany zwyczaj obchodu wigilji Bożego Narodzenia, pewien jestem, że przed śmiercią zmieni zdanie, i doczekam się jeszcze, że kiedy mu powiem: »Wujaszku — życzę ci wesołych świąt«, — odpowie mi: »Nawzajem!« A chociażby mój upór doprowadził tylko do tego, żeby był trochę lepszym dla swego buchaltera i podniósł mu nędzną zapłatę — byłbym bardzo zadowolony. Zdawało mi się wczoraj, że nie był tak twardy, jak zwykle.
Wszyscy na nowo wybuchnęli śmiechem z zarozumiałości siostrzeńca, lecz on nie pytał nawet, z czego się śmieją, i wtórował im całem sercem. Po herbacie zajęto się muzyką: damy śpiewały, młodzież grała na fortepianie i skrzypcach, gospodyni na harfie; potem zaśpiewała jakąś piosenkę — (bardzo łatwą), ulubioną piosenkę jego zmarłej siostry. Na dźwięk tej znanej, pełnej wspomnień melodji, cała przeszłość stanęła żywo oczach Scrooge’a, — rozrzewniony pomyślał, że gdyby słyszał ją częściej, może nie zerwałby wszystkich rodzinnych związków.
Następnie bawiono się w gry, a gdy spełniali przeróżne wiwaty, siostrzeniec zawołał nagle: