Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

Górna część jego sukni pochyliła się naprzód, jak gdyby skinął głową. Była to cała odpowiedź!
Dreszcz lodowaty przebiegł Scrooge’a od stóp do głowy, gdy pomyślał, że pod tym grobowym całunem kryją się straszne oczy, nieruchomo w niego wpatrzone.
— Duchu przyszłości — zawołał z rozpaczą, — lękam się ciebie bardziej, niż twoich poprzedników, ulituj się nade mną! Wiem, że przybyłeś dla mojego dobra, dla mego ocalenia, i pragnę cię słuchać, chcę korzystać z twych nauk i odmienić się, przeistoczyć w innego człowieka, lecz dodaj mi odwagi, błagam cię, odpowiedz!
Milczenie. — Ręka wyciągnięta naprzód.
— Więc prowadź mię — jęknął Scrooge. — Noc szybko upływa, każda chwila jest droga. Prowadź mię, straszny duchu!
Duch postąpił naprzód. Scrooge szedł za nim w cieniu jego sukni, który zdawał się go unosić.

Trudno określić, czy weszli do miasta, czy miasto nagle wyrosło przed nimi, lecz Scrooge poznał, że się znajduje w Londynie na giełdzie[1]. Bankierzy, ajenci, kupcy biegali w różne strony, lub rozprawiali żywo, stojąc niewielkiemi gromadkami. Jedni spoglądali na zegarki, inni bawili się łańcuszkami, młynkowali palcami, przesuwali ręką po czole, jeden drugiego chwytał za guzik od surduta i t. p., jak to zwykle Scrooge widywał w tem miejscu.

  1. Miejsce sprzedaży i kupna papierów wartościowych, oraz porozumienia się bankierów i kupców.