Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zanim się zbliżę do tego kamienia, który mi ukazujesz, powiedz mi, błagam, duchu, odpowiedz na jedno pytanie: czy wszystko jest obrazem tego, co stać się musi, czy tego, co stać się może?!
Duch stanął i wskazał ręką grób, przy którym się znajdowali. Scrooge wlókł się na kolanach, blady, drżący; podniósł ręce, patrzał w postać ducha, którego palec wskazywał grób samotny, zaniedbany, opuszczony; wreszcie opuścił oczy z wysileniem i przeczytał:

»EBENEZER SCROOGE«.

— Więc to siebie widziałem na śmiertelnem łożu?
Widmo skinęło ręką.
— Nie, duchu! och, nie! — zawołał nagle Scrooge, chwytając go za kraj szaty. — Słuchaj, jam inny człowiek, całkiem inny; nie ten, jakim byłem, nim dostąpiłem szczęścia poznania ciebie i twych braci! Czyż niema dla mnie ratunku, nadziei?!
Ręka ducha po raz pierwszy zadrżała.
— Dobry duchu! — ciągnął Scrooge, klęcząc u stóp widma — wstaw się za mną, okaż mi trochę litości! Powiedz, że mogę zmienić te obrazy, zmieniając życie!? Czcić będę odtąd Boże Narodzenie i czynić dobrze nietylko w tym dniu jednym, ale przez wszystkie dni całego roku. Będę pamiętał przeszłość, żyć będę z myślą o przyszłości. Wy, dobre duchy, musicie być ze mną, bo iść będę wskazaną przez was drogą.