Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

Tłumy ciągnęły we wszystkich kierunkach, jak to widział podczas przechadzki z drugim duchem. Scrooge wpatrywał się we wszystkich, rozglądał na prawo i lewo, uśmiechając się wesoło. Miał minę tak poczciwą, tak uprzejmą, że kilku prostaczków, (ci zwyle są poczciwi) zaczepiło go, mówiąc:
— Wesołych świąt, panie dobrodzieju! wesołych świąt.
Scrooge utrzymywał potem, że gdy po raz pierwszy tak go pozdrowiono, o mało nie umarł z radości.
Nagle spostrzegł jednego z panów, którzy dnia wczorajszego byli u niego po kweście. Na ten widok ścisnęło mu się serce. — Co on sobie o mnie myśli? Nie śmiem mu spojrzeć w oczy. — Lecz natychmiast zrozumiał, co uczynić powinien. Przyspieszył kroku, wziął nieznajomego za ręce i rzekł:
— Łaskawy panie, jakże zdrowie? Mam nadzieję, że wczorajsze trudy pańskie opłaciły się hojnie? Zazdroszczę panu tego poświęcenia. Wesołych świąt, zacny panie!
— Pan... pan... Scrooge?
— Tak jest, szanowny panie, to moje nazwisko. Nieprzyjemne wspomnienie? Proszę mi wybaczyć. Byłem bardzo zajęty i zdenerwowany. Pozwolisz pan, że dzisiaj — (nachylił się i szepnął coś do ucha nieznajomemu)...
— Czy podobna? — zawołał tamten, okazując najwyższe zdziwienie, — Czy pan nie żartuje ze mnie?!
— Bynajmniej, drogi panie, płacę długi prze-