nabrzmiała i ospowata twarz nie obudziła we mnie zachwytu. Nie mam bynajmniej uprzedzenia do ludzi, oszpeconych przez ospę, gdyż najlepszy nawet człowiek może na ospę zapaść; tutaj jednak owe blizny tworzyły ostatni ton w dysharmonji całego oblicza, które i bez nich byłoby odstręczające. Człowiek ten spojrzał na mnie z góry i krzyknął:
— Stój! Przez most wolno przechodzić tylko caballerom! Czego chcesz?
Pomimo tych słów szedłem dalej. Gdy miałem już most poza sobą i stanąłem przed nim, odpowiedziałem:
— Czy sennor Timoteo Pruchillo jest w domu?
— Sennor?! Jego się nazywa don! Zapamiętaj to sobie! Tytuł sennor mnie się należy. Jestem sennor Adolfo, majordomus tej hacjendy! Wszystko tu podlega moim zarządzeniom!
— Czy hacjendero także?
W pierwszej chwili nie wiedział, co odpowiedzieć; następnie rzucił mi spojrzenie, które miało być druzgocące i rzekł:
— Jestem jego prawą ręką, ujściem jego myśli i wcieleniem jego życzeń. Zatem on jest don, a ja sennor! Zrozumiano?!
Przyznaję, że miałem wielką ochotę odpowiedzieć zgrubjańska; jedynie wzgląd na obecne stosunki i okoliczności, oraz moja niepoprawna dobroduszność, zmusiły mnie do najuprzejmiejszego tonu:
— Według rozkazu, sennor! Więc czy będzie pan tak dobry, i powie mi, czy don Timoteo w domu?
— W domu!
Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.