się nieco rozmową ze zwykłem, niżej od niego położonem indywiduum.
— Jest się wiele, o czem pan nie ma nawet pojęcia, don Timoteo, — odpowiedziałem z takim samym uśmiechem, jaki on mi zademonstrował, — i można stać się dla pana tak niezbędną i ważką osobistością, że ma pan najsłuszniejsze powody okazać radość, że się do pana przybyło!
— Cielo! — zaśmiał się głośno. — Przychodzi się może, ażeby mnie zawiadomić, że zostałem obrany panującym całego Meksyku?
— Wręcz przeciwnie! Przychodzę panu powiedzieć, że najprawdopodobniej w krótkim czasie nie będzie pan mógł już nawet w swojej małej hacjendzie rozkazywać!
— Pięknie! — śmiał się hacjendero, siadając i wskazując mi drugie krzesło. — Proszę siadać! Z jakiego powodu chce mnie strącić z tronu garstka moich poddanych?
— O tem później! Niech pan przeczyta naprzód ten papier.
Podałem mu legitymację, którą kazałem sobie wystawić meksykańskiemu konsulowi w San Francisko. Skoro ją przeczytał i oddał mi, zniknął humorystyczny wyraz z jego oblicza.
— Mam oczywiście uznać, że pan jest prawym posiadaczem tej legitymacji? — zapytał.
— Naturalnie! Niech pan porówna łaskawie moją osobę z rysopisem!
— Zauważyłem już, że się zgadza, sennor! Ale co pana do mnie sprowadza? Dlaczego kazał się pan zameldować jako mój buchalter?
Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.