Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

poleci gospodarzowi i oczywiście jeśli ma pan czem płacić, sennor będzie miał wszystkiego poddostatkiem. Gospodarz nazywa się don Geronimo. Moim słowom może pan zaufać, gdyż jako escribano[1] znam w Guaymie wszystkich obywateli.
Wymieniając swoje dostojne stanowisko, uderzył się kułakiem w piersi, przyczem obrzucił mnie spojrzeniem, które mi wyraźnie powiedziało co o mnie myślał: — Lepiej zapewne zostałbyś przyjęty w więzieniu miejskiem, niż w hotelu!
Ufając tej znakomitości guaymskiej przestąpiłem próg gospody. Byłbym tutaj wstąpił nawet bez polecenia pisarza, gdyż, bardzo znużony, nie miałem ochoty wystawiać się dłużej na żar południowego słońca. —
Najwykwintniejszy hotelu miasta, Maison de Madrid! Miłe pokoje, czyste łóżka, smaczne potrawy! Poczułem ogromny apetyt. Wszedłem i znalazłem się odrazu — we „wszystkich ubikacjach”.

Hotel posiadał jedną, jedyną izbę. Oprócz drzwi od ulicy, zauważyłem naprzeciw drugie, prowadzące na podwórze. Okien, lub jakichkolwiek innych otworów w ścianach, nie było. Obok tylnych drzwi stało kamienne palenisko, oczernione od sadzy; miejsce to było dowcipnie wybrane, gdyż pozwalało dymowi uchodzić wprost przez bramę, bez specjalnego komina. Podłogę stanowiła twardo ubita glina; wkopane w nią pale tworzyły nogi stołów i ławek; krzeseł nie było. Po lewej stronie wisiały wzdłuż muru hamaki jako łóżka dla gości, z których jednak mogli korzystać wszyscy według upodobania. Przy drugiej ścianie stał po prawej ręce bufet, prawdopodobnie zbity z kilku starych skrzyń. Obok

  1. Pisarz gminny.