Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ponieważ Melton zapewnił mi to miejsce.
— O tem nic nie wiem! Przecież ja nie potrzebuję żadnego buchaltera. Te kilka kropel atramentu, które się tutaj zużywa, wypisuję sam, własną ręką i własnem piórem.
— Ja też tak sądziłem!
— A mimo to przyszedł pan do mnie?
— Mimo to, a mianowicie z pewnego, bardzo ważnego powodu. Przedewszystkiem muszę pana prosić, ażeby pan zachował w najgłębszej jajemnicy wszystko, co panu teraz powiem.
— Sennor, to brzmi całkiem tak jakby mi groziło jakieś niebezpieczeństwo!
— Jestem rzeczywiście przekonany, że się zanosi na coś podobnego!
— Więc mów pan, proszę, prędko!
— Naprzód pańskie słowo, że o tem, co panu powiem, nie dowie się nikt, przynajmniej przez czas najbliższy!
— Ręczę moim parolem caballera! — Niech pan mówi!
— Pan polecił Meltonowi, ażeby sprowadził robotników z Europy?
— Tak.
— Kto to zaproponował? Pan sam, czy on?
— On! Zwrócił uwagę na wielkie korzyści, jakie przyniosłaby mi praca wychodźców polskich, a ponieważ równocześnie obiecał, że sam się ich sprowadzeniem zajmie, więc udzieliłem mu na to mojego pełnomocnictwa.
— Czy znałeś go pan tak dobrze, że mogłeś to uczynić?