głośno:
— Zaraz to sobie myślałem! Nie może być przecież inaczej! Taki powieściopisarz widzi wszędzie rzeczy, które istnieją tylko w jego fantazji! Melton, najlepszy, najszacowniejszy, ba, nawet najpobożniejszy caballero, jakiego znam, — Melton ma być łotrem! To rzeczywiście może twierdzić tylko człowiek, który żyje w niedościgłych dla zwykłych śmiertelników zaświatach! Sennor, pan mnie bawi! Zgotował mi pan wspaniałą rozrywkę!
Chodził po pokoju tam i zpowrotem, zanosząc się od śmiechu. Zaczekałem, aż się nieco uspokoi, i powiedziałem obojętnie:
— Nie mam nic przeciwko temu, że pana moje opowiadanie tak bawi i tylko życzę sennorowi, żeby chwilowa wesołość nie przyniosła mu później gorzkiego rozczarowania!
— Niema obawy; nie troszcz się pan o mnie, sennor! Pan widzi niebezpieczne słonie tam, gdzie niema nawet nieszkodliwej muchy!
— Jednak ów Weller, strażnik okrętowy?
— Nazywa się Weller i jest strażnikiem okrętowym, — nic więcej!
— A jego rozmowa z mormonem?
— Źle pan słyszał. Pańska fantazja nieziemskie ma uszy!
— A jego ojciec, z którym Melton rozmawiał w zaroślach?
— Istnieje również w pańskiej wyobraźni. Przecież sennor tylko przypuszcza, że to jest starszy Weller!
— A obecność wodza indjańskiego?
Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.