Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z pańskiem pozwoleniem, jutro rano.
— O, pozwolenie daję panu już dzisiaj, natychmiast!
— To znaczy, że mnie pan wyrzuca za bramę?
— Nietylko za bramę, ale poza granice moich włości!
— Don Timoteo, ta surowość sprzeciwia się obyczajom kraju!
— Przykro mi bardzo! Pan sam temu winien! Ta pozorna surowość nie jest niczem innem, tylko ostrożnością, która może panu udowodnić, że nie jestem tak powolny w myśleniu, jak pan przypuszcza. Pan mnie ostrzegał przed napadem Indjan, który istniał tylko w pańskiej wyobraźni; stałby się jednak rzeczywistością wtedy, gdybym zatrzymał u siebie sennora i pańskich towarzyszy. — Pan zastrzelił syna wodza Yuma, więc wódz z pewnością będzie pana ścigał. Jeśli zatrzymam pana u siebie, to będę miał w najkrótszym czasie cały szczep Yuma pod murami hacjendy! Widzi pan zatem, że muszę pana odprawić koniecznie!
— Jeśli pan przez to chce powiedzieć, że działa według swoich przypuszczeń, to rezygnuję i odchodzę.
— Do kogo należy koń, na którym pan przyjechał?
— Melton dał mi go w Lobos do dyspozycji.
— Więc należy do mnie i musi go pan tutaj zostawić! Ponieważ sennor mówił poprzednio, że pańscy towarzysze tylko dlatego przybyli, że spodziewali się dostać konie, więc muszę panu oznajmić, że nie mogę im koni ofiarować. Dałbym im kilka zwierząt nawet bez pieniędzy, bo zapewne ich nie mają; Mimbrenjowie są uczciwi i zwróciliby mi je wkrótce, albo zaproponowaliby zapłatę wymienną; ale w obecnych warunkach nie mo-