Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

ich wspierać, gdyż naraziłbym się Indjanom Yuma!
— Pańska przezorność jest rzeczywiście godna pochwały, don Timoteo! Muszę tylko jeszcze zapytać, którędy należy iść, ażeby się wydostać jaknajprędzej poza granicę pańskiej posiadłości?!
— Co się tego tyczy, to dam panu przewodnika; inaczej mogłaby pana łatwo zmylić bujna imaginacja. Chyba widzi pan, jak się troszczę o pana!
— Może będę miał kiedy sposobność wzamian wziąć pana w opiekę. Uważam się za człowieka, który umie okazać wdzięczność!
— W tym wypadku jest to zbyteczne. Rezygnuję z pańskiej wdzięczności, gdyż rzeczywiście nie mam pojęcia, w jaki sposób taki biedak, który nie posiada nawet własnego konia, mógłby zwrócić na siebie uwagę tak bogatego hacjendera, jakim ja jestem! —
Pruchillo klasnął w dłonie; majordomus ukazał się tak szybko, że musiał chyba stać za drzwiami i podsłuchiwać naszą rozmowę. Pruchillo polecił mu, ażeby kazał nas odprowadzić poza granicę posiadłości, zatrzymując jednak mojego konia. Skoro opuściliśmy pokój i znaleźliśmy się znowu na podwórzu, zaśmiał się sennor Adolfo ordynarnie:
— Więc nic z tenedora de libros?! Jesteś tem, za co cię uważałem od początku, mianowicie waga...
— A tyś najokazalszym osłem, jakiego kiedykolwiek widziałem; — przerwałem mu; — za swoje przyjacielskie hablarle de tu[1] musisz otrzymać awans. Masz go tutaj!

Wymierzyłem mu potężny policzek, naprzód z lewej strony tak, że zatoczył się na prawo, a potem z prawej, dwakroć silniejszy, tak, że runął na ziemię.

  1. Tykanie, traktowanie per „ty”.