nem zająłem, więc chcę ustrzec pana od tej hańby i sam będę sennorowi towarzyszył. Mam nadzieję, że przynajmniej przeciw temu nic pan nie masz!
— Zupełnie nic; przeciwnie, jestem uradowany zaszczytem, jaki mi sennor sprawiasz! Zna pan więc okolicę tak dokładnie? Nawet granicę obszaru, należącego do hacjendy?
— Znajdę granicę w ciemności!
— Najprawdopodobniej będzie też ciemno, zanim ją osiągniemy. Zmierzcha już gwałtownie. Nie zwlekajmy więc z wyruszeniem!
Melton poszedł do swego konia, stojącego jeszcze przy moście, i wsiadł nań, nie przeczuwając, że go przejrzałem. Nie bez celu pytałem go, czy zna granicę. Skoro tak, to był na pewno dobrze obznajomiony z całą okolicą i nawet omackiem mógł znaleźć miejsce, sprzyjające jego zamiarom.
Jakież to były zamiary? Teraz przypuszczenia moje nabrały pewności. Mormon wiedział, kim byłem, i czuł przede mną obawę. Był przekonany, że jego plan względem wychodźców mogłem, jeśli nie zniweczyć, to przynajmniej znacznie utrudnić. Wziął mnie ze sobą, ażeby mieć na oku i przy odpowiedniej sposobności postarać się, ażebym „zniknął”! Ponieważ nie chciałem zostać w hacjendzie, musiał działać spiesznie. A sposobność do działania miał jedynie podczas drogi z hacjendy do granicy posiadłości Pruchilla; teraz musiało się rozstrzygnąć. —
Życie moje zawisło na włosku i wyruszałam w przekonaniu, że śmierć będzie szła krok w krok obok mnie. —
Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.