Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

jedynie stamtąd mogą się spodziewać przybycia kogoś obcego. Możemy zatem jechać otwarcie do lasu, bez obawy, że nas spostrzegą. Mój młody brat widzi teraz chyba, że można odszukać ogień, nie parząc sobie palców!
— Niech Old Shatterhand nie gniewa się na mnie! — odpowiedział pokornie mój młody towarzysz. — Pojedziemy tam?
— Tak; muszę koniecznie sprawdzić, czy moje przypuszczenia są słuszne! Czy mój młody brat chce tutaj zostać i czekać na mnie?
— Jadę, choćbym miał spotkać cały szep Yuma! — odpowiedział żywo. — Jeśli jednak Old Shatterhand rozkaże, tu muszę zostać!/
— Jedź ze mną; mam nadzieję, że nie popełnisz żadnego błędu. Wiesz przecież, jak niebezpiecznie skradać się w biały dzień do nieprzyjacielskiego obozu!
Ruszyliśmy galopem, ażeby o ile możności skrócić czas, podczas którego mogliby nas jednak przygodnie spostrzec Indjanie. Przybywszy do celu, zsiedliśmy z koni i, przywiązawszy je do drzewa, przeszukaliśmy skraj lasu na odpowiedniej przestrzeni. Nie znaleźliśmy nic podejrzanego; następnie zaszyliśmy konie w takiej gęstwinie, że nawet bystre oko niełatwoby je odkryło.
— Czy mój brat będzie strzec koni, czy pójdzie ze mną? — zapytałem.
— Idę!
— A może wolisz sam działać? Gdy się rozdzielimy, dojdziemy do celu w połowie czasu.
— Jeśli Old Shatterhand żywi do mnie zaufanie, to niech powie, co mam uczynić. Błędu nie popełnię