Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

siedzieli, już to pojedynczo, już to w grupach, koło namiotów. Kilkunastu z nich mieszało w kotłach, ażeby się fasola nie przypaliła. Przyznaję, że byłem zaskoczony; spodziewałem się ujrzeć oddział Indjan, każdej chwili gotów do wyruszenia, a tymczasem znalazłem obozowisko ze wszystkiemi wygodami, na jakie sobie Indjanin pozwala, skoro się czuje bezpieczny!
— Otóż oni! — szepnął chłopiec. — Zupełnie tak, jak Old Shatterhand przypuszczał, — są w drugim wąwozie! Czy mam ich policzyć?
— Nie policzysz ich teraz, ponieważ wielu siedzi w namiotach. Ale możesz zrachować konie! Stoją w każdym razie jeszcze dalej wgórę wąwozu, bo dotąd ich nie napotkaliśmy.
— Czy mam iść?
— Tak, lecz miej się na ostrożności!
Puściłem go samego, gdyż sprawiało mu to wielkie zadowolenie, że mógł działać na własną rękę i że doznawał zaufania, jakiem obdarza się tylko doświadczonego wojownika. Gdy po niejakim czasie wrócił, otworzył i zamknął kilkakrotnie dłonie, ażeby mi uwydatnić liczbę koni i powiedział:
— Widziałem dwa razy pięć razy dziesięć koni i jeszcze trzy do tego!
Indjanin nie zna wielkich liczb. U niektórych szczepów najwyższą miarą jest dziesięć, u innych nawet tylko pięć; stąd osobliwy sposób wyrażania się mojego towarzysza. — Naliczył więc sto trzy konie. Ponieważ wchodziła w to pewna liczba jucznych, więc można było wnioskować, że Indjan jest około dziewięćdziesięciu. Kobiet nie było; obozowali tu jedynie wojownicy, i to,