tknąć się niespodzianie na niego. I słusznie! Jeszcze zanim osiągnęliśmy trzeci boczny wąwóz, wyglądając ostrożnie z poza zakrętu doliny, ujrzeliśmy go, jadącego najwyżej trzysta kroków przed nami. Teraz nie było już żadnej wątpliwości; chciał się dostać do hacjendy! — Mimbrenjo, który towarzyszył mi dotychczas w milczeniu, zapytał:
— Dlaczego jedziemy za tą bladą twarzą? Czy mogę dowiedzieć się o tem od Old Shatterhanda?
— Śledzę go, gdyż jest to wysłannik Vete-ya!
— Do kogo?
— Przypuszczam, że do Meltona; prawdopodobnie zejdą się gdzieś potajemnie i omówią sprawę napadu, który ja chcę udaremnić. Przytem mogę się także dowiedzieć, co zamierzają właściwie zrobić z emigrantami.
— Mój wielki biały brat chce ich podsłuchać?
— Tak!
— Ale przecież nie zna miejsca, gdzie ci dwaj będą rozmawiać!
— Mam nadzieję, że się tego dowiem.
— Wobec tego musielibyśmy jechać ciągle za białym i nie spuszczać go z oczu. Tymczasem on, skoro się tylko odwróci, musi nas spostrzec!
— Pojedziemy za nim dopiero, kiedy się ściemni. Potem wyprzedzimy go łukiem.
— W takim razie zobaczy nasze ślady!
— Będzie je uważał za ślady dwóch pasterzy z hacjendy, a może nie zobaczy ich wcale z powodu ciemności. Znamy drogę, którą musi jechać; przebyliśmy ją już wczoraj. Pojedzie prawdopodobnie aż do jeziora, do którego wpada strumień Arroyo. Tam będziemy go ocze-
Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.