Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

kiwać; zadanie mamy tem łatwiejsze, że właśnie mrok zapadnie, zanim do Arroyo dotrzemy!
— A w jaki sposób wyprzedzimy go?
— Tego jeszcze nie wiem, bo nie znam dokładnie okolicy. — Skręcimy w trzeci wąwóz i przekonamy się, dokąd nas zaprowadzi.
— Ja mogę to Old Shatterhandowi powiedzieć. Jest to właściwa droga, którą mieliśmy z bratem i siostrą wracać do naszego szczepu. Zboczyliśmy, spodziewając się, że w hacjendzie dostaniemy konie!
— Więc dokąd zajedziemy tym wąwozem?
— Na wielką równinę, zrzadka usianą wzgórzami.
— Równina? Niema więc tam przeszkód dla prędkiej jazdy?
— Niema! Jeśli jechać prosto, to natrafi się na las Dębu Życia, gdzie mamy się spotkać z naszymi wojownikami; do hacjendy trzeba zmierzać na prawo; wiem to dokładnie; jaka jest to jednak droga, nie mam pojęcia, bo nie jechałem nią jeszcze nigdy!
— Wystarcza mi w zupełności to, coś mi powiedział. Wiem teraz, że do jeziora dotrzemy w odpowiednim czasie. — Jedźmy zatem dalej!
Podczas tej krótkiej rozmowy zniknął Weller nam z oczu; mogliśmy więc ruszyć w dalszą drogę. Z początku jechaliśmy powoli, ażeby się zanadto do niego nie zbliżać; później, w bocznym wąwozie, ruszyliśmy szybciej, a wreszcie, dostawszy się na równinę, pognaliśmy galopem, dając koniom tylko od czasu do czasu wypoczynek; popuściliśmy wodze dopiero wtedy, gdy można się było obawiać, że zajedziemy nad jezioro o dużo zawcześnie; nie należało sie bowiem pokazywać