Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

tam za dnia!
Właśnie, gdy słońce znikało na zachodzie, zobaczyliśmy na wschodnim horyzoncie wynurzający się las.
— Będą to zapewne drzewa nad doliną jeziora Arroyo — odezwał się Mimbrenjo.
Byłem tegoż zdania i zdążałem wprost ku lasowi. — Zmierzchało właśnie, gdy dotarliśmy do niego. Zsiedliśmy i poprowadzili konie za uzdy. Drzewa nie rosły gęsto; z łatwością mogliśmy posuwać się naprzód, aż grunt zaczął się obniżać, a po lewej stronie ujrzeliśmy zwierciadło wody. Jeśli Weller miał wogóle przybyć, to na pewno ze strony prawej. Należało więc przedewszystkiem ukryć konie w takiem miejscu, żeby zabezpieczyć je przed wzrokiem obcych, a równocześnie, żeby miały trawy i wody poddostatkiem. Znaleźliśmy wkrótce ustronie odpowiednie; — Indjanin został przy koniach; dałem mu obydwie strzelby, któreby mi tylko przeszkadzały. Nakazałem przytem, żeby się nie oddalał z kryjówki pod żadnym pozorem. Następnie udałem się na drugą stronę jeziora, na miejsce, obok którego Weller musiał przechodzić. Położywszy się w trawie, poza kilkoma krzakami, oczekiwałem jego przybycia, które, według mego obliczenia, musiało nastąpić w krótkim czasie. —
Noc już zapadła; wokoło zapanowała głęboka cisza, przerywana tylko delikatnym szmerem liści, więc choćby najlżejszy szelest, niezrodzony z nocnego życia lasu, nie mógł ujść mojej uwagi. —
Po upływie mniej więcej pół godziny usłyszałem ciche kroki, zbliżające się z tej strony, z której miał nadejść dawny steward. Jeszcze chwila — a ujrzałem go.