Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

chał. Ten zatrzymał go jeszcze na chwilę, poszedł do hacjendera i dowiedział się od niego słowo w słowo, co mówił Shatterhand. Należało działać! Drab musiał zniknąć! A więc Melton towarzyszył mu kawałek drogi, poczem, pożegnawszy się z nim, wyprzedził go potajemnie, ażeby ukryć się w krzakach i wpakować mu kulę w łeb. — Tymczasem, skoro przyszedł na obrane miejsce, zastał tam Old Shatterhanda na czatach!
— Niemożliwe!
— Tak, i tam doszło do walki, w której ten łotr wykręcił Meltonowi obie ręce w przegubach! Naturalnie przez dłuższy czas nie będzie mógł władać bronią.
— To okropne! O czemś podobnem jeszcze nikt nie słyszał! — Ale poza tem Meltonowi nic się nie stało?
— Nic! Drab puścił go, ostrzegając, że porzuca wprawdzie okolicę, ale ma niewzruszony zamiar powrócić!
— Dokąd mógł odjechać?
— W każdym razie do Mimbrenjów, ażeby przyprowadzić ich na pomoc przeciw naszym Yuma.
— Niech go djabeł porwie! Jeśli ma rzeczywiście taki zamiar i jeśli go w czyn wprowadzi, nasz plan można uważać za stracony!
— Nie tak pochopnie! Czy musimy czekać, aż przybędzie ze swoimi Indjanami? Uważa się za najrozumniejszego człowieka pod słońcem, a przecież tak głupio postąpił, wyjawiając, że zna nasze plany. Ja na jego miejscu byłbym zdmuchnął Meltona! Miał do tego najzupełniejsze prawo! A teraz, chociaż Melton nie może osobiście brać udziału w walce, to przecież bezwładne ręce nie przeszkodzą mu wydawać rozkazów i objąć dowództwa!