Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie!
— Jesteśmy więc gotowi. Dobranoc, mój chłopcze!
— Dobranoc, ojcze! Życz Meltonowi ode mnie rychłego powrotu do sił!
Po tych słowach rozeszli się; ojciec ruszył wgórę strumienia, ku hacjendzie, syn wzdłuż jeziora, do swojego konia. Ja również wyszedłem z wody i zabrawszy rzeczy, zwróciłem się w tę samą stronę, co młody Weller, ażeby powiedzieć swojemu towarzyszowi, że mi szczęście sprzyjało i muszę się teraz udać do hacjendy. —
Chodziło zatem rzeczywiście o napad indjański. Zamierzano przeprowadzić go później, a dziś, z mojego powodu, postanowiono przyspieszyć. Trzeba więc było ostrzec moich ziomków, chociaż z tego, co słyszałem, wynikało, że nie zawisła nad nimi śmierć. —
Tego właśnie nie rozumiałem! Dlaczego, jak się wyraził Weller, życiu ich nic nie groziło? Dlaczego mieli zostać „zdmuchnięci” tylko pasterze, w razie, gdyby się bronili? — Był to ciemny punkt, którego nie mogłem wyjaśnić, pomimo, że wytężałem całą bystrość umysłu, na jaką stać mnie było. —
Rozstawszy się z Indjaninem, poszedłem znowu wgórę strumienia, ku hacjendzie, unikając wszelkiego szmeru, ażeby przypadkiem nie spostrzegł mnie któryś z pasterzy. Nie było bowiem jeszcze bardzo późno; miałem nawet nadzieję, że zastanę bramę otwartą W tym wypadku nie byłoby mi trudno widzieć się z Herkulesem. Do nikogo innego zwracać się nie miałem ochoty. Herkules znał już poniekąd moje zapatrywania i, chociaż nie mogłem mu wyjawić wszystkiego,