Wstał i poszedł zwolna, jakby się dalej przechadzał. Przystanął w najciemniejszem miejscu podwórza, gdzie wisiało mięso. Obserwowałem go, a jednak nic nie mogłem zauważyć. Dopiero po chwili, gdy już powracał, spostrzegłem, że dźwiga kilka skrawów mięsa. Słowa nie wyrzekłszy, rzucił je na brzeg potoku. Potem zawrócił do ogniska i przyniósł trochę czekolady.
Ponieważ nie mieliśmy już nic ważnego do omówienia, pożegnaliśmy się i ruszyłem w drogę powrotną, unosząc ze dwadzieścia funtów żywności; zapas powinien był wystarczyć najmniej na cztery dni; mogliśmy więc przez cały ten czas śledzić bezustannie Indjan. Zależało mi bardzo na tem, by stanąć u obozu indjańskiego przed wschodem słońca. Dlatego też podążyliśmy natychmiast przez boczny wąwóz.
Gdyśmy dotarli do obozu, szarzał poranek. Naprzód poszukaliśmy odpowiednego ukrycia dla koni. Musiało być obszerniejsze od wczorajszego i dostarczać większej ilości paszy. Znalazłszy niebawem odpowiedni zakątek, przywiązaliśmy wierzchowce u drzew. Mimbrenjo ułożył się do spoczynku, a ja zająłem wczorajszy posterunek, gdzie pozostałem aż do południa. Nie spostrzegłem nic godnego uwagi, stwierdziłem tylko, że młody Weller znowu znajdował się w obozie. —
Po południu uczułem znużenie; powinienem był również nieco wypocząć i pokrzepić się snem. Wróciwszy do naszej kryjówki, dałem mojemu młodemu towarzyszowi potrzebne wskazówki. Oddalił się, a ja ległem w trawie. Dla wygody opróżniłem wszystkie kieszenie; pas z zatkniętą za nim bronią położyłem obok na trawie. Zmrużyłem powieki i po chwili zapadłem
Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.