Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

ulec! Skrępowano mnie mocno rzemieniami. —
Teraz przybyli inni czerwoni i oglądali mnie z zadowoleniem; jeden z nich zawołał, pomalowaną twarz wykrzywiając w grymas radości:
— Tave-szala! — Old Shatterhand!
— Tave-szala, tave-szala — zabrzmiało wokoło; z ust do ust szła ta wieść radosna, póki echo nie odbiło triumfalnych okrzyków o zbocza doliny. — Indjan opanował bezgraniczny szał. Ryczeli i wrzeszczeli bez wytchnienia; potrząsali mi nad głową strzelbami i tomahawkami; bardziej zagorzali rozpoczęli nawet dokoła tan wojenny. Przybiegli wszyscy, z wyjątkiem dwóch — wodza i młodszego Wellera. Pierwszy był zbyt dumny, by oglądać mnie teraz, kiedy dostałem się w jego ręce. Drugi zapewne nie posiadał się z radości, pozostał jednak przy wodzu. — Wreszcie rozluźniono mi więzy na nogach o tyle, abym mógł stąpać drobnym krokiem; zaprowadzono mnie do obozu, gdzie zobaczyłem obydwu — wodza i Wellera — siedzących przed namiotem. —
Zastrzeliłem Wielkim Ustom syna; oczekiwała mnie więc śmierć męczeńska, lecz w tej chwili nie obchodziło mnie to zupełnie; myślałem o młodym Mimbrenju i cieszyłem się z tego, że go tu niema. Prawdopodobnie zdołał zbiec. Szczęśliwym trafem, zdjąłem poprzednio wszystko, nawet kamizelkę, w której nosiłem zegarek. W kieszeni pozostał coprawda worek z pieniędzmi, ale było ich tak mało, że z łatwością mogłem się ze stratą pogodzić. —
Groziło mi niebezpieczeństwo i to dość duże; chwilowo jednak nie zawisło jeszcze nad moją głową. Indjanie bowiem, jak wiadomo, wziętym do niewoli wro-