Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

rozkaz. Weller naturalnie pozostał. Sądziłem, że teraz wódz rozpocznie rodzaj przesłuchania, lecz nic podobnego nie nastąpiło. Kazał mnie jeszcze mocniej skrępować i przywiązać do pala, podtrzymującego namiot; następnie odwrócił się i zdawał nie zwracać wcale uwagi; zauważyłem jednak, że od czasu do czasu spoglądał ku mnie pokryjomu. —
Teraz nastąpiło dla mnie przykre, pełne niepokoju oczekiwanie. Można było postawić sto przeciw jednemu, że Mimbrenjo zostanie schwytany. Było ich tylu, tych psów gończych, że nie miałem nawet najmniejszej nadziei, aby niedoświadczonemu chłopcu udało się ukryć. Schwytanie jego pociągnęłoby, niestety, stratę moich nieocenionych strzelb, jedyną stratę, którą w tych okolicznościach gotów byłem uważać za niepowetowaną. — Po pewnym czasie głośnie okrzyki objaśniły mię, że znaleziono ślad chłopca. Odgłosy rozlegały się z coraz większej odległości; Mimbrenja ścigano! — Upłynęło wiele, wiele czasu, więcej niż godzina. Powrócił wreszcie liczny oddział czerwonych. Ogarnęła mnie radość niezwykła! — Mimbrenja z nimi nie było! — Wódz zawołał gniewnie:
— Nie sprowadziliście ich?! Czyście oślepli, że nie możecie zobaczyć tropu trojga ludzi?!
— Wojownicy Yuma nie są ślepi! — odparł jeden z czerwonych. — Znaleźliśmy ślady chłopca!
— Tak, ale jego samego nie umieliście schwytać! Gdzie jest ten pies?
— Zobaczysz go wkrótce. Trop szedł przez cały las, a stamtąd na rówinę.
— W jakim kierunku?