Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

zatknął nóż zpowrotem i rzekł, uraczywszy mnie kopnięciem:
— Milcz więc! Niedługo już poczniesz tak wyć i ryczeć, że usłyszą cię za górami!
— Na pewno nie z twojego powodu, tchórzu, który porzuciłeś flintę i wziąłeś nogi za pas ze strachu przede mną!
— Milcz, bo zakłuję cię natychmiast!
— Zakłuj! Jeśli nawet zmusisz mnie do milczenia, wstyd twój i hańba będzie mówić za mnie! Strzelba twoja jest w rękach Mimbrenjów, wrogów twoich śmiertelnych. Jak wielką sprawisz im uciechę, gdy się dowiedzą, że ty — wódz Yuma, porzuciłeś broń ze strachu i uciekłeś, jak płochy jeleń!
Drażniłem go umyślnie, by skłonić do mówienia. Nie chciałem dłużej czekać, wolałem dowiedzieć się natychmiast, czy zamierzają mnie zabić na miejscu, czy też odłożą to na później, gdy przybędą do rodzinnych wigwamów. — Wódz rozwścieklił się tak, że podniósł rękę do ciosu; jednogłośny okrzyk ostrzegawczy wojowników zmusił go do opanowania swej porywczości. Opuścił ramię i odpowiedział, siląc się na ironiczny uśmiech:
— Przenikam twój zamiar! Chcesz mnie rozdrażnić, bym cię zabił w gniewie, lecz zwodna to nadzieja! Teraz ci włos nie spadnie z głowy, gdyż musisz dojechać zdrów i cały do naszych wigwamów! Utyjesz, nabierzesz tłuszczu i siły, byś mógł wytrzymać przeznaczone ci męki! — Dajcie temu psu żarcia, ile pomieści!
Rozkaz spełniono natychmiast. Jadło, składające się z mielonej fasoli, warzonej na wodzie, było gotowe.