Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

Czy zdoła pan zapłacić to, co u mnie pan zje?
— Tak! Na to jeszcze wystarczy.
— To mnie bardzo cieszy. — Hm, escritor! Teraz nie dziwię się wcale pańskiej nędznej odzieży i jednego tylko nie pojmuję, mianowicie, że pan wygląda przytem tak dobrze i zdrowo. Ale — caramba! teraz przychodzi mi na myśl: jeśli pan jest literatem, to musi pan przecież umieć pisać?
— Oczywiście!
— I pomimo to pozostawił pan mi tę pracę! Dlaczego ukrywałeś sennor, żeś opanował tę ciężką umiejętność?
— Ponieważ nie byłoby uprzejmie z mojej strony zaprzeczać panu, skoro mnie uważałeś za człowieka, nieumiejącego obchodzić się z piórem.
— Słusznie! Ta uprzejmość świadczy dobrze o panu. Czy mogę zapytać, skąd sennor przybywa?
— Z tamtej strony Sierra Varde!
— Piechotą? Coraz bardziej żal mi pana!
— Wyruszyłem w drogę konno, jak to pan może poznać po tem, że noszę ostrogi; koń jednak upadł i złamał nogę; musiałem go zastrzelić!
— Dlaczego nie wziął pan ze sobą siodła i uprzęży?
— Ponieważ nie chciałem dźwigać ciężaru na takim skwarze i przez tyle dni.
— Ale pan mógł je sprzedać i z otrzymanych pieniędzy żyć przez całe dwa dni. Nie powinien pan raczej dźwidać tych dwóch starych strzelb, które tu widzę. Jest to konstrukcja, dziś zupełnie nie używana. Nie warta ani pół dolara. Może mi pan wierzyć, gdyż dobrze rozumiem się na tem!