Wziął do ręki sztuciec Henry’ego. Zauważywszy przy zamku walec z nabojami, potrząsnął głową. Potem sięgnął po niedźwiedziówkę, chcąc ją podnieść; zostawił ją jednak na podłodze, gdyż nie uradził jedną ręką.
— Niech pan to wyrzuci — zalecał — nie ma pan z tego żadnego pożytku, a tylko zawadę w podróży. — Dokąd sennor udaje się z Guaymy?
— Okrętem dalej na północ, poza Hermosillo.
— Na to może sennor długo czekać! Rzadko okręty zapuszczają się tak daleko.
— Jeśli tak, to pojadę konno.
— W tym celu musiałby pan kupić sobie konia lub muła; zapewniam sennora jednak, że teraz nawet za drogie pieniądze nie dostanie pan nigdzie zwierzęcia wierzchowego. Gdyby sennor miał czas, mógłby skorzystać z kolei żelaznej, która prowadzi do Arispe.
— Kiedy odchodzą pociągi w tym kierunku?
— Pociągi? Zaraz można poznać, że pan tu obcy, sennor. Kolej jeszcze nie gotowa. Mówią, że będzie ukończona w ciągu trzech, czterech, może pięciu lat; o tem wszystkiem jednak nic panu nie wiadomo. Pan nie powinien podróżować w kraju, którego pan nie zna i który jest tak bardzo oddalony od pańskiej ojczyzny. Przy pańskiem ubóstwie jest to rzecz niebezpieczna. Pan podał jako swoją ojczyznę Sajonję. Gdzie leży to miasto?
— To nie miasto, lecz królestwo, należące do Alemanji.
— Całkiem słusznie! Nie można mieć w głowie wszystkich kart geograficznych! — A zatem wolno panu u mnie
Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.