Mormon nie oddalił się jeszcze. Siedział przy stole i zdawał się oczekiwać mego ukazania się, gdyż, zauważyłem, bacznie mnie obserwował. Starałem się nie dać mu do poznania, że czynię to samo, a jednak nie mogłem poprostu oderwać oczu od niego.
Była to osobistość oryginalna i nadzwyczaj interesująca. Dobrze zbudowany, odziany bardzo starannie, przedstawiał się okazale. Oblicze miał ogolone zupełnie gładko. Ale co to było za oblicze! Skoro je zobaczyłem, przypomniały mi się natychmiast owe jedyne w swoim rodzaju rysy, które nadał malowanym przez siebie djabłom genjalny Gustaw Doré[1]. Podobieństwo było tak wielkie, że można było przypuszczać, jakoby mormon pozował Doré’mu do rysunku. Wiek jego oszacowałem najwyżej na czterdzieści kilka lat. Czarne, krucze pukle włosów wiły się wokół wysokiego, szerokiego czoła i opadały prawie aż na ramiona; była to rzeczywiście wspaniała czupryna. Oczy miał duże, aksamitno-czarne; nos — lekko zakrzywiony, jednak nie zanadto ostry; drganie jego jasno-różowo zabarwionych nozdrzy świadczyło o żywym temperamencie. Usta miał bardzo delikatne, kształt ich jednak, a zwłaszcza kąciki, zakrzywione nieco ku dołowi, pozwalały wnioskować, że Melton posiada silną, energiczną wolę. Podbródek był filigranowo, ale przecież silnie zbudowany, jak to można widzieć tylko u osób, których duch jest potężniejszy od zwierzęcych popędów i potrafi je tak w zupełności opanować, że trudno nawet przypuszczać ich obecności. Zosobna każdą część jego oblicza trzeba było nazwać piękną, ale całości brakowało harmonji. A tam, gdzie niema harmonji nie może być mowy o pięk-
- ↑ Genjalny talent malarski — Francuz ur. w 1832 r. † 1883