com grozi jakieś niebezpieczeństwo; czułem się w obowiązku zbadać je i ostrzedz tych ludzi. To jednak było niepodobieństwem, gdybym pozostał w Guaymie. Musiałem jechać z Meltonem. Ale jak? Związać się z nim nie mogłem, a tem mniej pisemnym kontraktem. Również okoliczność, że mormon zmuszał mnie poprostu do przyjęcia tak dobrej posady, chociaż uważał mnie za człowieka niezdatnego do niczego, wydawała mi się w wysokim stopniu podejrzaną. Jakie zamiary ukrywały się za tą propozycją, tego niestety nie mogłem narazie przewidzieć; na to potrzeba było czasu, który musiałem zdobyć podstępem. Dlatego odpowiedziałem na jego ostatnią uwagę:
— Pan ma słuszność, sennor! Gdybym odrzucił pańską propozycję, to byłoby to nietylko głupotą ale i wielką niewdzięcznością z mojej strony, wobec pańskiej dobroci. Zgodziłbym się w tej chwili, gdyby nie jedna jeszcze bardziej uzasadniona wątpliwość.
— Wątpliwość? Chciałbym wiedzieć, jakiego rodzaju?
— Nie prowadziłem jeszcze żadnej książki i nie przebywałem nigdy w hacjendzie. Wątpię więc, czy będę mógł zadowolić hacjendera!
— O tem dwóch zdań niema! — przerwał mi. — Powiedziałem panu przecież, że pańska przyszła praca będzie dziecinną igraszką. Zapisuje pan, co zebrano w polach, ile się urodziło źrebiąt, ile cieląt, a wreszcie kwotę, którą sennor Timoteo otrzymał za swoje zbiory. To cała praca, jakiej się żąda od pana!
— I za to mam dostać kompletne utrzymanie oraz sto pesów miesięcznie?
— Przynajmniej sto!
Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.