mianowicie handlarzem, odkąd żyję. Niech pan przebaczy, że się odważam, ale niech pan będzie taki dobry i wyjaśni mi jaki rodzaj interesu pan łaskawie pochwycił?
— Mój zawód możnaby określić mianem „nieprofesjonalny uczony”. Nie prowadzę żadnego interesu; ruszyłem w obce kraje celem studjowania. Obecnie zabrakło mi pieniędzy na dalszą podróż, więc z konieczności udaję się do hacjendy del Arroyo, ażeby tam szukać pracy i zarobku.
Powiedziałem tak, gdyż nie uważałem za stosowne z miejsca odkrywać całej prawdy.
— Więc celem pańskiej podróży jest ta sama hacjenda, do której i my zdążamy i gdzie zgodziliśmy się pracować cały szereg lat, lat zarobku i oszczędności. Czy dano panu kontrakt i czy powiedziano panu, jakiego rodzaju czekają pana zajęcia?
— Ofiarowano mi miejsce buchaltera. Kontraktu nie zawarłem jeszcze. Zdecyduję się dopiero wtedy, gdy poznam tamtejsze stosunki.
— Buchalter? To jest dobra posada! Będzie pan należał do przełożonych nad robotnikami, a ja pozwolę sobie dać szanowemu panu jeden, dwa, nawet trzy procent opustu na wszystkiem, co pan zakupi w moim interesie.
— Jakto, pan chce założyć w hacjendzie interes, może sklep?
— Tak! Przecież tam na starym lądzie przypada kupcowi tak mały zysk, że musi się przyciągać pasa z dnia na dzień, podczas gdy w Ameryce przeciwnie, pesy i dolary leżą poprostu na drodze każdego, kto ma oczy i potrafi odkryć je i znaleźć!
Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.