Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

nego mordercy, a sposób, w jaki się wyrażał o nim i o jego czynach był dostatecznym dowodem, że również nie należał do ludzi, pogodzonych z prawem. Niestety jednak, przekonałem się, że mnie przejrzał. Dalszy ciąg rozmowy pouczył mnie o tem jeszcze lepiej. Oczywiście pierwszy dowód mojej tożsamości powstał dzięki kaprysowi prowadzenia książki przyjezdnych przez gospodarza hotelu, do której i ja musiałem, jak wiadomo, wpisać swoje nazwisko. Do tego dołączyła się gadatliwość don Geronima i wszystkie inne okoliczności, które Melton teraz wyliczył. Wymienił nawet i to, że nie spałem pod dachem, lecz na podwórzu, ponieważ jako westman jestem przyzwyczajony sypiać na wolnem powietrzu. Wszystkie te dowody umiał tak przedstawić, że strażnik zgodził się wreszcie z jego przekonaniem. Po chwili jednak zapytał:
— Zatem, przypuściwszy, że mamy rzeczywiście do czynienia z Old Shatterhandem, należy się zastanowić, w jakim zamiarze udaje się z nami do hacjendy?
— Będzie tu zapewne wiele różnych powodów. Jeśli poznał we mnie krew mojego brata, to będzie przypuszczał, że musi go tam szukać, gdzie ja się znajduję. Dlatego przystał do mnie. Następnie, musi go, jako człowieka doświadczonego i znawcę tutejszych stosunków, zadziwić przeznaczenie ludzkiego ładunku naszego okrętu. Zgodnie ze wszystkiem, co słyszałem o tym człowieku, musi to mu podsunąć myśl, ażeby przyłączyć się do tych ludzi i wspierać ich w razie potrzeby swoją radą i pomocą. Przytem stara się nie podpisywać kontraktu, gdyż chce być swobodny i wolny. Musimy się z nim liczyć i to bardzo; bo chociaż nie przypuszczam,