Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

być pomszczone, a ponieważ ten zuchwalec sam oddaje mi się w ręce, więc nie wypuszczę tej sposobności.
Ton jego brzmiał tak złowieszczo, a przytem tak uroczyście, że byłem przekonany, iż na pewno słowa dotrzyma. Strażnik odezwał się powoli i z namysłem:
— Miejmy nadzieję, że tak będzie! Ale z tym człowiekiem jest rzecz szczególna; ma się wrażenie, jakby był w związku z szatanem. Im większe było niebezpieczeństwo, w którem się kiedykolwiek znajdował, tem prędzej się z niego wyrywał!
— Tym razem tak nie będzie! Podczas podróży nie możemy go tknąć, gdyż obudziłoby to podejrzenia innych; ale gdy już raz znajdziemy się w hacjendzie, wtedy zostaniemy panami sytuacji; wtedy porachujemy się z nim. Nawet nie mam potrzeby porywać się na niego; Yuma podejmą się porachunku!
— A jeśli im ucieknie? Tak często znajdował się w mocy krwiożerczych czerwonoskórych, a przecież, albo się uwalniał, albo w niepojęty zupełnie sposób doprowadzał do tego, że z zaciętych wrogów przeobrażali się w najlepszych jego przyjaciół. Czy nie walczył z Winnetou na śmierć i życie? A dzisiaj jeden za drugiego oddałby życie!
— To byli inni ludzie, inne stosunki; to nie byłem ja! Mam jego szyję w mojej ręce i zacisnę ją skoro mi się spodoba. Przysięga jest niedorzecznością; ale spojrzyj tam wgórę ku gwiazdom; przysięgam ci: jak pewnem jest, że te gwiazdy nie mogą zboczyć ani na jotę ze swoich torów, tak pewnem jest, źe ten człowiek idzie z nami po swoją śmierć, gdyż chcę...
Przerwał, mając ku temu bardzo słuszny powód,