tem groźniejsze, że nie miałem najmniejszego pojęcia, na czem będzie polegać i gdzie i kiedy nastąpi!
Wiedziałem tylko, że podczas drogi do hacjendy nie stanie się nikomu żadna krzywda; mormon powiedział wyraźnie, że w tym czasie nie przedsięweźmie nic przeciw mnie, gdyż toby obudziło podejrzenie wychodźców; stąd wniosek, że i im nie grozi nic w czasie podróży. Ale w hacjendzie! Co jednak i jak? Mówiono o Indjanach ze szczepu Yuma, którzy mają dokonać nade mną dzieła zemsty. Prawdopodobnie również z ich ręki groziło niebezpieczeństwo wychodźcom. Napad indjański? To nie wydawało mi się zbyt zastraszające! Zresztą poco mieliby napadać tych robotników, którzy wyjąwszy Żyda, byli tak niezasobni, że nie było co im zabierać. Musiało tu wchodzić w rachubę co innego, coś, czego nie mogłem jeszcze teraz odgadnąć. Miałem jednak nadzieję, że podczas dalszej drogi natrafię na nitkę, która zawiedzie mnie do kłębka. — Podczas dalszej drogi? — Więc musiałem z nimi jechać? Czy byłem zobowiązany do tego? — Właściwie nie! Mogłem wysiąść w Lobos i strzepnąć pył z obuwia. Wszelako w tym wypadku zostaliby wychodźcy oddani na pastwę złego losu i, gdyby ponieśli krzywdę, wina ciężyłaby na mojem sumieniu. Sumienie nakazywało mi, ażebym pojechał z nimi; pod wpływem tego, zacząłem nabierać ochoty przez prostą potrzebę czynu, która mnie nigdy nie opuszczała; poznanie zamiarów mormona zaczęło mi sprawiać przyjemność, zaczęło mnie bawić!
Melton powiedział: „on chce mnie wziąć podstępem, więc musi sam paść ofiarą podstępu”. — Więc zgoda! Chytrość przeciw chytrości i podstęp przeciw pod-
Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.